Córka moja jedyna miała wypadek. Wpakowała się pod samochód. Dochodzi do siebie w szpitalu, myślę że już w przyszłym tygodniu wróci do domu. Ja już doszłam do siebie. Nie będę się rozpisywać co przeżyłam odbierając telefon z informacją "pani dziecko potrącił samochód"... Każda z Was to rozumie.
Chciałam tylko napisać o pozytywach i "szczęściu w nieszczęściu".
Wpadła pod samochód, którym jechała lekarka, prawdopodobnie z koleżankami, bo w sumie lekarek na miejscu było cztery. Piąty lekarz przybiegł z przystanku (chyba). Erka, mimo porannych korków, przyjechała natychmiast. Ekipa z erki była po prostu rewelacyjna. Tyle mówi się o fatalnej służbie zdrowia a na własnej (a w zasadzie córkowej) skórze przekonałam się, że istnieje gatunek lekarzy z powołania. Leży w zwykłym szpitalu, na Traugutta, nic nikomu nie dawałam w łapę (nawet kawy), a opiekę ma lepszą niż miałaby w domu :P. Szczerze mówiąc nawet nie wiem kto jest jej lekarzem prowadzącym, po prostu każdy, złapany w dyżurce, lekarz udziela wyczerpujących informacji. Wracam do domu spokojna. Pielęgniarki i salowe - przemiłe. W ogóle na oddziale panuje jakaś sielska atmosfera. Nie przesiaduję tam za długo, bo dziecię już pyszczy, ale nie słyszałam żeby ktoś z obsługi był niegrzeczny czy niemiły.
Załatwianie formalności z policją też nie było skomplikowane. Mogłam umówić się tak, jak mi pasowało. Policjanci z drogówki pomogli we wszystkim.
Tyle się słyszy narzekania na służbę zdrowia, urzędników, ja widocznie trafiłam na te wyjątki potwierdzające regułę... :)
Szyć i dziergać na razie mi się nie chce.